niedziela, 27 maja 2012

Higiena psychologiczna

"Trzymaj się z dala od ludzi, którzy tłamszą twoje marzenia. Mali ludzie zawsze to robią. Jednak naprawdę wielcy sprawiają, że ty także możesz stać się wielki" Mark Twain



O Orle i Kurze

Zanim jeszcze Chiny zasłynęły z produkcji tanich podróbek, wytworzono tam całkiem ciekawy kawałek kultury zawierający następującą opowieść.

„Pewnego dnia (na potrzeby opowieści) do kurnika zostało podrzucone jajo orła. Orzeł wykluł się razem z innymi kurczakami, a że był przekonany, że jest kurą - żył jak kura, jadł jak kura, spał jak kura i myślał jak kura... Bo innego życia nie znał.

I kiedyś podczas jednej z tych kurzych czynności zobaczył na niebie pięknego ptaka, który z majestatem szybował w przestworzach. Z zachwytem wpatrywał się w sylwetkę ptaka i wydawała mu się tak piękna, że nie mógł oderwać od niej wzroku. Zapragnął jak ten ptak na niebie poczuć tę cudowną wolność. Zapytał stojącą obok kurę: co to jest tam na niebie? To jest orzeł, król przestworzy! Ale nie myśl o nim więcej ... Ty nigdy tak nie będziesz latał, jesteś przecież kurą. No tak, jestem tylko kurą - westchnął biedny orzeł.

I już nigdy więcej nie starał się spoglądać w górę. Żył jak kura i umarł jak kura W przekonaniu, że jest to wszystko co życie mogło mu dać ...”

Morał pierwszy :
  • Jeśli chcesz aby twój ptak pokazał pełnię swoich możliwości to musisz dbać o swoje jajka
Morał drugi :
  • Czy przypadkiem nie jesteś orłem, który po praniu mózgu udaje kurę?

Oczywiście na necie znajdziecie masę różnych tekstów o pozytywnym myśleniu, wierze w swoje siły i o przenoszeniu gór (tak jak za czasów Stalina przy budowie kanału Białomorsko-Bałtyckiego). Tutaj jednak chciałbym ograniczyć pitolenie i zejść na niższy poziom abstrakcji. Jak zwykle przyda się analogia.

Superpozycja neuronów

To co widzimy na obrazku obok nazywa się "Multiplekser". W zależności od tego jakie sygnały podamy na wejścia a to na wyjście y zostanie wypuszczony odpowiedni sygnał x. Analogia :
  • sygnały x - nasze świadome zamierzenia
  • sygnały a - nasze podświadome przekonania
  • sygnały y - wynik naszych działań





Przeprowadzono masę eksperymentów potwierdzających wpływ przekonań na wyniki działań. Potwierdzają to wyniki studentów, którzy po założeniu białego kitla zaczęli "wierzyć", że są kompetentni niczym rasowi naukowcy, czy tez wyniki uczniów, którym wkręcono, że są zdolniejsi od rówieśników.
W praktyce mechanizm działa następująco : Na początek mam plan nauczyć się wygłaszać wystąpienia publiczne. Mój abstrakcyjny umysł wykształca zespół sygnałów (x) będący mieszanką euforii, zamiarów, planów ale także zwątpienia. Jeśli teraz przeszedłem standardowy społeczny proces prania mózgu to zapewne moja psychika jest domem dla wielu kompleksów emocjonalnych wytworzonych przez kapitalistyczny marketing poczucia braku ( o tym za chwilę). Ta mieszanka spowoduje przepuszczenie na wyjście y sygnału o znacznym zabarwieniu zwątpienia co poprzez specyficzne sprzężenie zwrotne będzie sabotować dalsze wysiłki - nie dam rady, nie nadaję się, to nie dla mnie - ewentualnie dalsze racjonalizacje - że do tego trzeba być niskim/wysokim, brzydkim/atrakcyjnym, mieć znajomości itd

Zespół czynników "a" (nasze przekonania) jest więc krytyczny dla ostatecznego sukcesu. Co więc powoduje jego zjebanie?

Od Jaskini do kapitalizmu czyli filozofia braku i wycofania

Można wyróżnić dwie najważniejsze przyczyny braku wiary w siebie: Starożytno-hormopnalną i Nowożytno-emocjonalną

Starożytna-hormonalna zwana także - "uczuciem wstydu" , wykształciła się przez miliony lat ewolucji kiedy to jeden niebezpieczny krok oznaczał śmierć. Czyli jeśli jesteśmy takim standardowym Cześkiem sprzed 50 tys lat to ani nie wypada nam wyskakiwać z inicjatywą bo jak się nie uda to starszyzna nas zajebie. Nie wypada mieć indywidualnych planów bo a nuż ucierpi na tym gromada i starszyzna nas zajebie. Nie wypada ryzykować bo wiadomo, nie uda się i starszyzna nas zajebie. A właściwie to wystarczyło by być wykluczonym z gromady co było zazwyczaj równoznaczne ze śmiercią. ( Ów model działa chyba nadal w niektórych korporacjach). Co już było nie raz powtarzane - niesiemy ze sobą tobół tych wszystkich lat ewolucji a co za tym idzie cały mechanizm kontrolny pod tytułem "nie wychylaj się" potocznie zwany "wstydem" (bo strach to jednak coś jeszcze innego). Jest to rozregulowany mechanizm ograniczający nasze zapędy na wszelki wypadek aby się nie ośmieszyć i nie stracić obecnej pozycji a być może i wylecieć z gromady.
Jednak za oknem nie ma już jaskini...

Za oknem mamy Nowożytno-emocjonalne pranie umysłów. Generalnie aby sprzedać jakiś produkt handlowiec musi pokazać, że ów produkt zaspokaja potrzebę. A co jeśli nie ma potrzeby, którą może zaspokoić? Wtedy taką potrzebę trzeba wymyślić. Zacznijmy od początku. Podobno na rozwój umysłu dziecka wpływ mają już doświadczenia i sygnały, które odbiera w łonie matki - to wtedy kształtuje się baza tego co później będzie zwane gustami. Po urodzeniu tak gdzieś do 8 roku życia podobno dziecko łyka bezkrytycznie wszystko co usłyszy i zobaczy. A co słyszy i widzi? Kazio ma mambę i jest szczęśliwy oraz akceptowany, Jolka ma mambę i jest szczęśliwa i akceptowana, ja nie mam mamby i kurwa stoję smutny jak kołek na tej reklamie dopóty dopóki mamby nie dostanę. Starszy brat Kazia- Rysio, właśnie pierdolnął sobie porcję tablicy Mendelejewa zwaną "zupką instant" i nagle kurde ni stad ni zowąd odwiedza go atrakcyjna sąsiadka o mile brzmiącym imieniu 90-60-90. Podoba się ona Rysiowi bo właśnie jebnęła sobie najnowszą tapetę firmy x, wysmarowała wszystkie zmarszczki najdroższymi maściami i w ogóle czuje się zajebiście bo łyka super tabletki na odchudzanie za jedyne 199 ( które maja w składzie głównie błonnik pokarmowy jak taka kalarepa za 1,99). Ale i tak z tego spotkania by nic nie wyszło gdyby Rysio nie zapodał wcześniej gumy do żucia, która sprawiła, że teraz napierdala chuchami nowe ślizgawki na przystanku. A w międzyczasie w mieszkaniu obok idealna rodzina z uśmiechniętym psem i wesołym kotem napierdala sobie jak niby nic najnowszą super margarynę (bezwartościowy tłuszcz przemysłowy).

Jak teraz ta biedna podświadomość ma nam pomagać gdy non stop dostaje sygnał, że jesteśmy pod każdym względem wybrakowani?

Higiena psychiczna i zarządzanie ryzykiem

Tutaj chciałem napisać, że o psychikę trzeba dbać tak jak dba się o zdrowie organizmu ale kurwa jednak mało kto dba o zdrowie organizmu :(. Z drugiej strony chyba jednak zęby wszyscy myją - może nie po każdy posiłku ale przynajmniej raz wieczorem. Podobnie musimy stworzyć sobie taką szczoteczkę, która zmyje cały ten syf i brud codziennie osiadający na psychice.

  1. Podstawą będą techniki medytacyjne oraz wszelkie ćwiczenia, które można znaleźć pod (być może) źle rozumiana dziedziną zwaną NLP.
  2. Najnowsze odkrycia naukowców (nie pamiętam już których) mówią, że nasz układ jelitowy posiada swój własny, raczej prymitywny układ nerwowy(!). Określenie "jesteś tym co jesz" nabiera teraz nowego wymiaru. Warto zainteresować się tym jak działają nasze organizmy i co na nie wpływa
  3. Jak już hardware jest ogarnięty to czas na soft. Generalnie warto znać choćby podstawy budowy mózgu i działania psychiki. Był sobie kiedyś taki eksperyment, w którym udowodniono, że jeśli nieświadomy czynnik ulegnie uświadomieniu to nie wpływa już tak bardzo na nasze zachowanie - "zanim zaczniemy niech pan mi powie jaka pogoda jest za oknem..."
  4. Generalnie większość manipulacji z jakimi się spotykamy pochodzi z książki Cialdiniego albo jakichś koślawych poradników handlowych. Wystarczy przeczytać kilka lektur by mieć całkiem solidną obronę przed technikami w stylu "nasza oferta jest ważna tylko do końca tygodnia (kolejna oferta ważna do końca tygodnia już w następnym tygodniu)

Do tego dochodzi jednak inteligentne zarządzanie ryzykiem. Jeśli będziemy największymi optymistami jakich ta planeta widziała to i tak po skoku z wieżowca spotka nas to samo co zagorzałych pesymistów. Generalnie funkcjonując w społeczeństwie warto poczytać jakie są podstawy działania tego społeczeństwa i jakie normy jednak (niezależnie od wiary w siebie) muszą być brane pod uwagę.

"A co jeśli nie urodziłem się z danym talentem?"

Wtedy polecam książkę "Poza schematem" Malcolma Gladwella. Nie licząc specyficznych przypadków kiedy to genetyka może trochę wpływać na sukcesy sportowe to jednak wspomniana książka tłumaczy dlaczego w reprezentacji Kanady grają głównie ludzie urodzeni w miesiącach styczeń-marzec, dlaczego Bill Gates byłby zwykłym szaraczkiem gdyby urodził się 5 lat wcześniej czy później, oraz masa innych przypadków, która raz na zawsze zmiecie mit o "talencie wrodzonym".

niedziela, 13 maja 2012

Management 3.0 w metaforze turystycznej

For every complex problem there is an answer that is clear, simple, and wrong.

H.L. Mencken, journalist, writer (1880–1956)


Gdyby dwa lata temu ktoś powiedział mi, że napiszę dzisiejszy tekst, to najprawdopodobniej odpowiedziałbym mu gromkim śmiechem (albo rozjebał butelkę na głowie bo wtedy dosyć dużo piłem). Otóż dwa lata temu, po kilkuletnim obcowaniu z upośledzonymi firmami jadącymi mieszanką wodospado-biurokracji, wszystko co kojarzyło mi się z Metodykami Zwinnymi było niczym głos mędrca w ciemności, śpiew skowronka po koncercie ich troje czy zapach oazy wśród pustynnych piasków. Dwa lata później okazało się, że korporacja jest w stanie zjebać nawet i to :(. Ale od początku...

Na początku był debilizm

Z czytanek, które w ostatnich latach przeleciały mi przez ręce wnioskuję, że wszystko zaczęło się w XIX wieku, kiedy to masa analfabetów pozbawionych zdolności analitycznych przyjechała za chlebem do wielkich miejskich fabryk. Poprzednie zdanie nie ma na celu deprecjacji czy ośmieszania grup społecznych ale proste stwierdzenie faktu. Czego by nie mówić o dzisiejszym szkolnictwie to 150 lat temu sytuacja była o wiele tragiczniejsza. Właściciele fabryk (czy też ktoś z ich otoczenia)zauważyli, iż owi szeregowi pracownicy nie kwapią się zbytnio do optymalizowania procesu wytwórczego (wtedy jeszcze nauka nie odkryła, że napierdalanie przy taśmie po 15 godzin 7 dni w tygodniu nie sprzyja auto-motywacji). Dlatego też cały proces był nadzorowany przez inżynierów (TAK TAK! Inżynierów a nie managerów!) . Później pojawia się Tayloryzm z całym gównem w tle, procesy stają się coraz bardziej skomplikowane i pojawia się potrzeba kogoś kto jest w stanie nadzorować nie tylko pracę przy maszynach ale abstrakcyjne procesy tworzone na papierze - tak rodzi się "management". W międzyczasie wszyscy na około zaczynają się napie*dalać co przyśpiesza rozwój maszyn liczących...

Później był trochę inny debilizm

Wielu pseudo-geniuszy na forach internetowych powie wam, że programista jest jak murarz. Powinien siedzieć cicho i skromnie napie*dalać co mu architekt przyśle (Tym panom oczywiście dedykujemy nowo niepowstały odcinek autostrady A2). Generalnie tak samo pomyśleli sobie pewni ludzie w połowie poprzedniego wieku. Jeśli jeden zasób typu programista tworzy dziennie 5000 linii to dwóch chyba stworzy 10000 no nie?! To teraz tylko oszacujmy ile linii ma dana funkcjonalności, ile mamy (kurwa) zasobów ludzkich, podzielmy i wio. Czas na metaforę! Zerknijmy dlaczego poniższy obrazek jest bez sensu.

Powiem wam dlaczego jest bez sensu (w kontekście naszej metafory) . Byłem w tamtym miejscu niecałe dwa tygodnie temu i ani po 3 godzinach ani do tej pory do Chęcin nie doszedłem... W ogóle co to jest to 2h 50? Szybkość z jaką przejdzie dziecko, dorosły czy emeryt? Poszukałem na necie i jest jakiś sztywny algorytm liczenia tych czasów, ale przy okazji znalazłem takie oto opinie :

" Fakt, ze czasy na drogowskazach po polskiej stronie Tatr sa chyba podawane dla emerytow niosacych 30kg plecaki i robiacych co 100m przerwy na podziwianie widoków :D "

" Inna sprawa, że już od dawna nie sugeruję siê czasami z przewodników czy drogowskazów, bo z nabytego doświadczenia dość łatwo przychodzi mi oszacowanie czy dana trasa jest możliwa (w normalnym tempie) do przejścia w ciągu dnia czy nie. "

Teraz jak to wszystko ma się do IT? Otóż niestety do tej pory istnieją firmy gdzie panuje tzw. Filozofia "Command and control". W tychże firmach tzw. Architekci i Managerowie szacują ile co ma trwać a później zrzucają na daną funkcjonalność ze spadochronem developerów. No niestety. Drogowskaz (architekt) mówił 2,5 godziny a tu się niestety okazało, że po pierwsze to ów developer za cholerę nie pokonuje odcinków drogi w obliczonym czasie to jeszcze zerwała się burza, trzeba było zmienić szlak i wracać do schroniska. Eh gdyby ci turyści byli jak murarze to wszystko by działało zajebiście...

Debilizm 2.0

Teraz zerknijmy na inny obrazek

Powyższe drogowskazy i wtedy i w tej chwili są w zasadzie poprawne. Bez względu na to jak szybko idę, jaka jest pogoda, co jadłem na śniadanie, jaki mam humor i co było wczoraj w telewizji to odległość z miejsca na obrazku do rezerwatu białogon wynosi około 4,4 km. Koncepcja z pozoru jest super zajebista. Mamy jakąś miarę odległości i teraz od indywidualnego przypadku zależy jak szybko zostanie ta odległość pokonana. Dla nieuważnych jest to nawiązanie do koncepcji prędkości ("velocity") w metodykach zwinnych.

Widzimy tutaj zdecydowany postęp - nie strzelamy już z dupy, że coś będzie skończone według jakichś dziwnych uśrednień i wróżb ale staramy się na podstawie obserwacji stwierdzić jaka jest prędkość developera i wtedy już faktycznie oszacować kiedy przejdzie on daną ilość kilometrów. A ponieważ w projektach IT nie ma kilometrów to używamy punktów funkcyjnych zaś "odległości" są mierzone przez jedynych ludzi, którzy wiedzą po czym stąpają czyli przez zespół. I właśnie 2 lata temu ta teoria wydawała się logiczna, zupełna i całkowita. Dzisiaj zaś...

Wyobraźmy sobie, że liczymy ile jako turysta jestem w stanie pokonać kilometrów w przeciągu dwóch tygodni (jeden sprint). Pierwszego dnia wyszedłem na świeżo, była ładna pogoda to pyknąłem około 20 km, następnego dnia pojawiły się odciski to już tylko 15 , trzeciego dnia musiałem ograniczyć się do wycieczki po mieście. Teraz teoria mówi, że pomimo tych różnic jeśli weźmie się kilka takich odcinków dwutygodniowych to jakoś auto-magicznie wszystko się ustabilizuje. Teraz jednak zamieńmy naszego turystę w turysto-komandosa (co bardziej przypomina realizm projektów IT), który jest co chwila rzucany po całym świecie. W trakcie pierwszego sprintu udało się przejść 150 kilometrów , i teraz nasz komandos jest przerzucony w tatry. Tutaj wspomniane 4,4 km niestety pokonuje się w 3 razy dłuższym czasie bo po skałach. Po dwóch tygodniach wracamy w góry świętokrzyskie.Ale tutaj widzimy, że zerwała się burza i w głębokim błocie wcześniej znany odcinek pokonaliśmy w 2 razy dłuższym czasie.

Oczywiście można dalej mnożyć przykłady jak nasz turystyczny komandos został wysłany Himalaje i nawet z samolotu (planning) odcinek wydawał się być krótki ale po wylądowaniu (napierdalanie) okazało się, że nie ma tlenu (wymagań) i ogólnie trzeba czekać. Dalej dla zabawy możemy pomnożyć listę turystów przez 10 , zróżnicować ich kulturowo i dorzucić wycieczki morskie. W tym momencie zostaje nam już tylko myślenie magiczne, że wszystko nam się "jakoś uśredni".

Teraz metafora staje się coraz trudniejsza bo dochodzimy do...

Korpodebilizm

Na początek pytanie retoryczne (nie wymagające ku*wa odpowiedzi) co dzieje się gdy zespół jest oceniany na podstawie ilość procentowej pokrycia kodu? ("o ten ma 100% to są profesjonaliści", " ten tylko 50% to tacy pół spece"). Zespół oczywiście znajdzie sposób aby zmaksymalizować ową metrykę ale cały proces niewiele będzie już miał wspólnego z pierwotnym założeniem. Dla przypomnienia - jeśli tworzymy poprawne testy jednostkowe to pokrycie kodu daje nam jako taką informacje o tym czy czegoś nie przeoczyliśmy. Jeśli mamy zaś mieć 100% pokrycia to jest kilka sztuczek aby to osiągnąć - na przykład testy bez asercji.
Podobnie jeśli jesteśmy oceniani według przewidywalnej ilości linii kodu to jeśli wyjdzie nam za mało danego dnia to robimy if(false) i tutaj jest miejsce na brakujące linie. Jeśli zaś wypełnimy normę do czternastej w sposób normalny to cóż sprawdzimy co tam słychać na onecie.

Dlaczego z velocity ma być inaczej? (znowu pytanie retoryczne). Jeśli profesjonalizm naszego turysty jest oceniany według tego czy może on tak zaplanować sobie wędrówkę aby w okresie dwutygodniowym pokonywać te same odcinki to jasne, że znajdzie sposób aby coś takiego zasymulować! Najlepiej wtedy obiecać , że przejdziemy drogę od domu do monopolowego i z powrotem. Oczywiście większym "profesjonalizmem" wykaże, się zespół donoszący cyklicznie tą samą drogą węgiel ze wsi A do wsi B niż zespół który zrzucono nad dziką dżunglą w Ameryce Południowej. Niestety obserwacje to potwierdzają gdyż na własne oczy widziałem jak priorytetem staje się takie wpisanie wartości do JIRY aby wykresy przecięły się w odpowiednim miejscu...

Jeśli nie velocity to co?

Na początku duże nadzieję wiązałem ze słabo jeszcze przeze mnie poznanym kanbanem ale w ostatnich dniach w ręce wpadła mi książka, która być może będzie przełomem



"Management 3.0 = Complexity The last few decades saw the birth and rise of complexity theory, first ap- plied to mathematics and biology and later to economics and sociology. It was a major breakthrough. Stephen Hawking thought it was so important that he called the 21st century the “century of complexity.“"

"Many of us already knew that “leadership” is just a trendy name for managers doing the right thing and doing things right. But complex- ity thinking adds a new dimension to our existing vocabulary. It makes us realize that we should see our organizations as living systems, not as machines."

Książkę zacząłem dopiero czytać ale już poruszyła tematy ,które mnie zdobyły. Zobaczymy co przyniesie dalsza lektura, być może pojawią się rzeczy , które przeczą dzisiejszemu tekstowi ;) W każdym razie to co mi się podoba to to, że propaguje ona podejście kompletne, zobaczmy :

  • Na początku mamy kompletnie upośledzony sposób szacowania w ogóle pomijający jakikolwiek ludzki pierwiastek w projekcie
  • Później wkracza agile i zespół developerski zostaje obdarowany należną mu rangą. Szacowanie nie bierze się już z dupy ale jego zbytnie uproszczenie (zwłaszcza w środowisku korporacyjnym) może prowadzić do wypaczeń
  • Rozwiązanie kompleksowe ogarniające wpływ wielu czynników z należytym naciskiem na "człowieczeństwo" ludzi wykonujących pracę

Co może wpływać na pracę?

Masa czynników! Koncepcja Velocity zakłada, że developer ( w odróżnieniu od takiego Kmicica) jest bohaterem raczej statycznym - ewentualnie wszystko jakoś samo magicznie się uśredni. Ze swojego przykładu mogę powiedzieć, że jakiś czas temu miałem okres relatywnej hiperproduktywności kiedy to udało mi się zaimplementować ładny kawałek pojebanej logiki biznesowej. Oczywiście owa hiperproduktywność nie wytworzyła się sama. Była to mieszanka wiedzy psychologicznej, którą zdobywam od 15 lat ( kotwice , praca z submodalnościami czy techniki oddechowo-medytacyjne) ale także dużą rolę odegrała suplementacja! Otóż na przełomie lutego i marca jadłem t100 od olimpu (wśród skłądników resveratrol, różaniec górski, DAA) do tego ZMA (cynk,magnez B6) co podbiło testosteron chyba do granic naturalnych możliwości. Zaowocowało to niesamowitą energią i minimalnymi skokami agresji co skutecznie pozwoliło mi realizować odmianę techniki "pomodoro" - obrony przed przeszkadzaniem ( mówimy wtedy "pomidor" albo po prostu "wypierdalaj"). Do tego od początku stycznia do końca marca nie wypiłem nawet kropli alkoholu i dorzuciłem dodatkowe antyosydanty. Mogłem generalnie rozjebać dowolną funkcjonalność.

Oczywiście to tylko mój mały wycinek rzeczywistości. Nie jest tajemnicą stwierdzenie, że każdy chce czuć siłę swojego wpływu na rzeczywistość. Co by się stało gdyby w okresie gdy napierdalałem wyżej wspomniane suple manager postawił w kuchni miskę z jabłkami? Otóż pewnie bym się poczęstował bo jabłka generalnie lubię i owy manager mógłby z całej sytuacji wyciągnąć wniosek, że zajebiście motywują mnie właśnie jabłka. W teorii złożoności (przynajmniej w moim rozumieniu) nie ma miejsca na takie deklaracje. Nie możemy powiedzieć "coś zadziałało", poprawnym stwierdzeniem jest "po dodaniu jednego elementu cały skomplikowany kompleks oddziaływań zachował się tak a tak"

Jak skończę czytać książkę napiszę coś więcej